Puławy Górne – Komańcza.
Trzeci tydzień wędrówki czas zacząć. Dziś chcemy opuścić Beskid Niski i wkroczyć w Bieszczady. Trasa do przejścia to Puławy Górne – Komańcza. 28 km, czas około 8 i pół godziny.
Deszczu na razie nie ma, jest pochmurno. Droga miejscami jest bardzo błotnista ale ciśniemy do przodu krok za krokiem. Widoków nie było żadnych, dookoła gęsta mgła.
Po nieco ponad 3 godzinach od chwili opuszczenia Puław Górnych dotarliśmy na Tokarnię (778 m npm). Ostatni fragment podejścia wiódł przez otwarte polany. Na szczycie znajduje się wieża przekaźnikowa. Dzięki temu wkroczyliśmy trochę do cywilizacji, mieliśmy zasięg, mogłem choć przez chwilę posłuchać mojego ulubionego Radia 357.
Dalej trasa znowu wkracza w las i schodzi do doliny Płonki. Na odcinku 2 km tracimy ok. 280 metrów wysokości. Szlak jest dość śliski, opady sprawiły, że bardzo łatwo się tu poślizgnąć i zjechać kawałek w dół. Aby temu zapobiec staramy się zejść ze szlaku i brnąć przez gęstą trawę. Niedaleko, po lewej stronie szlaku, znajduje się wyciąg narciarski w Karlikowie.
Wkrótce szlak skręca w prawo i przez krótki odcinek prowadzi drogą gruntową. Znajduje się tu kilka zabudowań, a prawie na końcu po lewej stronie niezwykle gościnna Chata w Przybyszowie. To miejsce na szlaku w którym można zanocować. Nie wchodziliśmy do środka więc nie wiem jakie są tam warunki. Jedynie młoda dziewczyna wyszła na chwilę pytając czy chcemy może kawy lub herbaty. Od niej dowiedzieliśmy się ze dziś nikt tu nie nocował. I to wyjaśniło dlaczego do samej Chaty nie spotkaliśmy nikogo idącego szlakiem. Tylko my i GSB. Ale są dni kiedy cała Chata się zapełnia. Miejsce jest niezwykle urokliwe i nocleg w takim miejscu na pewno jest super przygodą. Tym razem nie po drodze nam było.
Usiedliśmy tu tylko na krótki odpoczynek. Uzupełniliśmy kalorie posiłkiem i napojem i ruszyliśmy w dalszą drogę. Wkrótce po prawej stronie mijamy stare cerkwisko wsi Przybyszów.
Wkraczając w las napotykamy ostrzeżenie o możliwym spotkaniu z niedźwiedziem.
Po wyjściu z lasu na otwarty teren czekała nas miła niespodzianka.
Za nami już 400 km wędrówki!! Już tylko nieco ponad 100 km do końca. Jak ten czas i kilometry na szlaku szybko mijają.
Przed Wahalowskim Wierchem (666 m npm) minęła nas kawalkada samochodów terenowych. Korzystając z weekendu wybrali się w góry na piknik.
Okazało się, że właścicielem tych rozległych terenów jest znajomy kierowcy pierwszego auta. Z nim ucięliśmy sobie krótką pogawędkę. Chciał nas podwieźć kawałek pod górę na szczyt Wahalowskiego Wierchu ale jako twardzi piechurowie Głównego Szlaku Beskidzkiego grzecznie podziękowaliśmy i powoli pięliśmy się pod górę.
Powoli zbliżamy się do Komańczy. Tuż przed Schroniskiem natknęliśmy się na obelisk pamięci Jana Pawła II. Obelisk został ustawiony prawie dokładnie miesiąc temu.
Wkrótce docieramy do Schroniska w Komańczy, gdzie zatrzymaliśmy się na podładowanie akumulatorów. Marcin zamówił kwaśnicę, ja wreszcie mogłem nacieszyć podniebienie rosołem.
Deszcz jak ma razie nie pada i być może już nie spadnie. Chmury burzowe przesunęły się i w czasie i w odległości. Jedynie w czasie wędrówki słyszeliśmy ciche niedalekie pomruki burzy. Do miejsca dzisiejszego przeznaczenia mamy jeszcze z kilometr więc jest szansa że dziś w ogóle nie zmokniemy.
Szlak dzisiejszy był podobny do tych z poprzednich dni. Znowu sporo śliskiego błota, mokrych trwa na łąkach i ścieżek leśnych. Nawet te ostatnie były mocno nasiąknięte.
Po niespełna 9 godzinach wędrówki dotarliśmy do bazy noclegowej K85.
Miejsce to jest niezwykle gościnne, można tu zamówić obiadokolację co oczywiście uskuteczniliśmy.
Niebo w gębie. Kalorie z całego dnia nadrobione. Możemy spokojnie wypoczywać przed Bieszczadami.
Siedząc tak przy deserku i gwarząc z niezwykle sympatyczną gospodynią K85 oraz dwoma dziewczynami które również wędrują szlakiem GSB ujrzeliśmy przez okno intensywne opady deszczu.
Niech pada, dziś już nigdzie nie idziemy, nie zmokniemy.