Jeśli dobrze pójdzie przedostatni dzień wędrówki sudeckim szlakiem. Trochę pogoniłem przez ostatni dni kilometrów przesuwając planowane miejsca noclegowe do przodu dzięki czemu zostało już tylko 66 km szlaku. Dzisiejszy dzień odpowie na pytanie czy uda się jutro dojść do kropki czy jednak potrzebne będzie dodatkowe międzylądowanie.
Plan na dziś jest podobny do wczorajszego. Około 40 km i ponad 700 metrów przewyższeń. Wstać udało się dość wcześnie więc i godzin do osiągnięcia celu nie powinno zabraknąć.
A zatem, śniadanie, pakowanie plecaka i niedługo ruszam w drogę. Koledzy z pokoju też powoli się zbierają.
Godz. 19:00, wykąpany, najedzony, pranie zrobione, odpoczywam w Górskim Formie Turysty pod Biskupią Kopą. A za oknem deszcz pokapuje.
To był bardzo długi i intensywny dzień na szlaku. Dość powiedzieć że najdłuższy szlak ze wszystkich dni. Ale po kolei.
Wczesnym rankiem opuściliśmy gościnny pałac późnorenesansowy z 1660 roku i ruszyliśmy na szlak. To znaczy ja z Krzychem bo Marek jeszcze chwilę został. Pierwsze kilometry wiodły znowu asfaltem. Najpierw do Kałkowa.
Podobno w 1822 roku podczas prac remontowych w Kościele w Kałkowie odkryto napis: „W Roku Pańskim 1132 zbudowany został ten Dom Boży przez Templariuszy a w 1153r. ukończony”. Napis został wówczas uszkodzony i nie da się określić z jakiego okresu mógł pochodzić niemniej jednak wzmianka o nim zachowała się w kościelnej kronice.
Gwoli ścisłości muszę dodać że historycy powątpiewają w prawdziwość powyższych rewelacji.
Kolejna miejscowość na szlaku to Łąka. Senna wioska wyglądająca niemalże na wymarłą.
W Łące opuszczamy asfalt i polnymi drogami kierujemy się w stronę Jarnołtowa. Te polne i leśne ścieżki są w tym miejscu trochę gorzej oznaczone a że w tym akurat momencie zawiesił mi się na kilka chwil GPS to zacząłem trochę miotać się po lesie. Po chwili udało się odnaleźć znaki na drzewach i ruszyłem w dalszą drogę.
W pewnym momencie nie dało się iść szlakiem, trzeba było zejść na pole kukurydzy. Dobrze, że rośliny nie zdążyły jeszcze sie rozrosnąć to spacer był wygodniejszy niż szlakową mocno zarośniętą trawą miedzą.
Minąwszy Jarnołtowo dochodzimy do wsi Slawniowice. Droga którą prowadzi szlak jest również dojazdem do czynnego kamieniołomu, gdzie eksploatuje się pokłady dobrego gatunkowo marmuru. Został on wykorzystany m.in. w budynkach Sejmu oraz Prezesa Rady Ministrów zobaczyć go można również w kopenhaskim zamku królewskim.
A ja przecinając tą wieś zrobiłem sobie krótką przerwę i przysiadłem na zgromadzonej pod drzewem stercie nagrobków marmurowych. Niestety zdjęcia nie zrobiłem.
Polnymi ścieżkami dochodzę do asfaltu którym w dół docieram do Gierałcic. Tu robię przerwę pod wiejskim sklepem. Uzupełniam zapasy, podołam się niezłomnym pączkiem i popijam kefirem.
Teraz szosa wije się pod górę a niemal u jej szczytu jest Granica Państwa.
W tym miejscu zatrzymał się jadący z naprzeciwka samochód i kierowca zapytał mnie czy idę GSS. Powiedział, że on rok temu przeszedł ten szlak, że jest miejscowy. Krótka wymiana zdań a bardzo miło się zrobiło. Tylko na koniec przestrzegł mnie że na najbliższym polnym odcinku szlaku są żmije. Natknął się na nie podczas jazdy rowerem z synem. Na szczęście mnie ta „atrakcja” ominęła.
A jeszcze przed wejściem na ten niebezpieczny fragment szlaku ujrzałem na szosie taki oto napis:
Już 400 kilometrów GSS za mną! Zostało już tylko około 45 km. W sam raz na dziś i jutro.
Zbliża się już południe a to znaczy się zaczynam robić się głodny. Obiad zaplanowałem w Głuchołazach. Marek podesłał mi namiar na podobno dobrą jadłodajnię. Jest ledwie 200 metrów od szlaku więc pędzę tam czym prędzej by napełnić żołądek pysznym domowym obiadkiem.
Zamawiam pieczarkową i devolaya z ziemniakami i zestawem surówek.
Tego mi trzeba było. Porządny obiad po kilku godzinach wędrówki. Oczywiście znowu ciężko było zebrać się zza stołu ale powoli się udało.
Nasyciwszy głód ruszyłem szlakiem w kierunku Jarnołtówka. To był cel minimum na dziś.
Już z daleka widzę po prawej stronie wysokie wzniesienie i coś mi mówi że to jest właśnie Biskupia Kopa na którą mam się jeszcze dziś wspiąć.
Czy ja dam radę – tak.sie w tym momencie zastanawiam. Ponad 400 metrów przewyższeń na krótkim odcinku szlaku. Ale z drugiej strony mimo kilku godzin wędrówki nie czuje się jeszcze wyczerpany. .AM jeszcze pewne pokłady sił a godzina jeszcze w miarę wczesna to warto podjąć wyzwanie.
W Jarnołtówku uzupełniam zapasy w miejscowym sklepiku i podejmuje decyzję że ruszam w górę.
Podejście najpierw jest łagodne, przygotowuje śmiałka, który chce zdobyć szczyt, do nabrania rozpędu. I mi się udało, bo do schroniska dotarłem znacznie szybciej niż wskazują oznaczenia na mapie. Nawet zarządzający schroniskiem przyznał że szybko wszedłem a wiedział kiedy wychodziłem z Jarnołtówka bo dzwoniłem w sprawie noclegu.
Warto było pomęczyć się trochę żeby wyjść pod Biskupią Kopę. Prawie na samym końcu podejścia jest super punkt widokowy z niesamowitą panoramą okolicy nie tylko bliższej ale i dalszej.
Do Schroniska już tylko kilka ostatnich kroków i oto jest moje dzisiejsze miejsce przeznaczenia.
Pokoik dostałem na wyłączność a z niego również piękny widok.
Marek nie dotarł do szczytu, został w Jarnołtówku, natomiast doczołgał się na górę Krzychu. Odwiedził mnie wieczorkiem w pokoju i ucięliśmy sobie miłą rozmowę wspominając wędrówkę tak obecną szlakiem GSS jak i zeszłoroczne GSB, wszak szliśmy mniej więcej w tym samym czasie tylko z przeciwnych kierunków.
Jeszcze wieczorna fotka z pokoju…
… i można szykować się do snu. Jutro ostatni dzień na szlaku.
Według mapy masz dziś po drodze Sławniowice. Tak mi ta nazwa nie dawała spokoju, bo skądś ją znam, aż w końcu sobie przypomniałem: z marmuru sławniowickiego wykonano dobrze mi znany sarkofag generała Sikorskiego na Wawelu. Sprawdziłem w Internecie, kamieniołom jest nadal czynny.