Dotarłem na koniec świata. Nie ma tu zasięgu a wifi działa tylko na zewnątrz. Nie miałem już wczoraj siły siedzieć na dworze i pisać. Może dziś jak dotrę do bazy będzie lepiej i uzupełnię dzień.
Ósmy dzień dobiegł końca a ja uzupełniam dopiero siódmy. Jak wspomniałem powyżej zabrakło wczoraj sił do pisania. Dla mnie to był najtrudniejszy dzień z dotychczasowych. Pojawił się też pierwszy kryzys. Ale po kolei.
Noc miałem fatalną. Nie przyjął się chyba bigos z poprzedniego dnia. Do tego ciągle budziłem się, ogólnie noc nieprzespana. Rano jeszcze czułem zatrucie pokarmowe i pozwoliłem sobie dłużej poleżeć. Na szlak bez śniadania ruszyłem o 6:30.
Krok za krokiem starałem się rozruszać przede wszystkim żołądek i zmusić go do właściwej pracy. Szlak wiódł do Czerwieńczyc, początkowo więcej w dół więc mogłem przy okazji trochę odpocząć. Później zaczęły się schody. Najpierw strome podejście na Garb Dzikowca skąd zejście do Słupca. I tu pojawił się ten pierwszy poważny kryzys. Zabrakło paliwa. Usiadłem na ławce, kupiłem pączka i coś do picia i próbowałem odpocząć. Ewidentnie brakowało mi snu. A przecież przed mną jeszcze tyle drogi do Studzienna albo przynajmniej do Wambierzyc.
Po kilkunastu minutach ruszam dalej w drogę. Niestety przede mną kolejne stronę podejście na Górę Wszystkich Świętych z Sanktuarium Matki Bolesnej na Kościelcu.
Na górze znajduje się wieża widokowa z 1913 roku, z której widać m. in. Szczeliniec Wielki ale tym razem odpuściłem sobie wspinanie się schodami.
Zamiast tego zrzuciłem plecak, położyłem się na ławce i próbowałem się zdrzemnąć. I chyba trochę się udało ukraść snu mimo że grupa hałasujących turystów próbowała mi udaremnić.
Dalej leśnym szlakiem zszedłem do Ścinawki Średniej, po drodze trafiając na taki oto napis:
200 km Głównego Szlaku Sudeckiego za mną!
Idąc dalej przecinam linię kolejową. Kiedyś Ścinawka średnia była dużym węzłem kolejowym, pociągi odjeżdżały stąd w pięciu kierunkach. Dzisiaj odjeżdżają tylko w dwóch, do Wałbrzycha i do Kłodzka.
W Ścinawce uzupełniłem prowiant i ruszyłem na kolejne wzniesienie. Z jego szczytu w oddali pięknie prezentowała się panorama Wambierzyc.
Po kilkudziesięciu minutach szlak pośród pól sprowadza mnie to „śląskiej Jerozolimy” czyli Wambierzyc z sanktuarium Matki Boskiej Wambierzyckiej Królowej Rodzin.
Tu kolejna przerwa na odpoczynek i dylemat, szukać tu noclegu czy wytężyć resztkę sił i dojść jeszcze do Studzienna. Czas był dobry więc postanowiłem ruszyć dalej. Zawsze będzie mniej na kolejne dni.
Z Wambierzyc początkowo wędruję szosą ale szybko ją opuszczam wspinając się ścieżką przez łąki na zbocza Taboru, wzniesienia nad wsią upstrzonego licznymi kaplicami Kalwarii wambierzyckiej. Stromym podejściem osiągam grzbiet Golca i szosą asfaltową dochodzę do wsi Studzienno. Moja kwatera nie leży przy szlaku muszę więc zejść jeszcze około 700 m w dół. I wreszcie jest, udało się dotrzeć do celu w tym ciężki dniu. Czas na relaks.
Zmęczenie sprawiło że przysnałem.ba chwilę na kanapie na zewnątrz. A po chwili zaczęło padać. „No dobrze, że dopiero teraz jak juz dotarłem do bazy i nie zmokłem” – pomyślałem wtedy. Gdybym.eiedzosl co będzie następnego dnia. Ale o tym w innym temacie.
A na razie postanowiłem wcześniej położyć się żeby odespać poprzednią noc.
BIgos na noc to nie najlepszy pomysł.
Była jeszcze fasolka do wyboru. A w ogóle to źle zrobiłem bo trzeba była przy Srebrnej Górze od razu zjeść porządny obiad i już w bazie nie jeść tego bigosu. Ale to mądry Czesiek po szkodzie.
O, Wambierzyce ! Tyle wspomnień sprzed roku.