Smerek – Ustrzyki Górne.
Dziś w planie połoniny. Szlak że Smereka do Ustrzyk Górnych. 25 km i prawie 1600 metrów w górę. Czeka nas spore wyzwanie. Oby tylko pogoda dopisała.
Przedostatni dzień wędrówki dał mi trochę w kość. Ale plan wykonany i z tego bardzo się cieszę.
Zacznę od tego że na szlak wyruszyłem sam, Marcin pogonił mnie do przodu, bo z powodu bólu nogi planował wstępnie rozłożyć dzień na dwa etapy i dotrzeć tylko do Brzegów Górnych.
Ruszyłem więc… w towarzystwie Marka i Pauliny którzy też nocowali w Przystanku Smerek i też robią GSB.
Doszliśmy razem do podwójnego mostka nad potokiem a dalej nasza mini grupka się rozciągnęła.
Paulina pomknęła do przodu a Marek został gdzieś w tyle, jak mówił będzie zabezpieczał tyły. Mi zostało zatem iść pośrodku.
Podejście pod Smerek nie było zbyt trudne poza tym że trzeba było iść pod górę. Ale to w końcu są góry więc gdybym chciał chodzić po płaskim to bym został w domu. Szlak był błotnisty ale nieco mniej niż te z poprzednich dni więc szło się w miarę szybko.
Do linii lasu pogoda była przyjemna. Chłód miło łaskotał zmęczone ciało. Po wyjściu z lasu na otwartą przestrzeń wszystko zmieniło się diametralnie. Zaczął wiać zimny wiatr. Im wyżej tym mocniej. Momentami wręcz ściągało mnie ze szlaku. O widokach mogłem oczywiście zapomnieć bo wraz z wiatrem rządziła również mgła która spowila wszystko dookoła.
Smerek (1222 m npm) osiągnąłem dość szybko ale nie było sensu się tam zatrzymywać tak wiało. Podobnie było na Przełęczy Orłowicza (1075 m npm). Granią Połoniny Wetlińskiej starałem się iść bardzo szybko bo choć byłem bardzo ciepło ubrany i nie czułem zimna to ten wiatr był bardzo męczący.
Po nie całych dwóch godzinach od Przełęczy Orłowicza dotarłem do Chatki Puchatka. Albo raczej do budowli która powstała w miejsce kultowej Chatki. Szlak był tak zamglony, że schronisko ujrzałem dopiero z odległości około 30 metrów. Strasznie mi szkoda było tej pogody bo pamiętam szlak Połoniną Wetlińską z wędrówki zlotowej w 2015 roku i widoki były przepiękne. A dziś nic tylko mgła i mgła.
W Chatce Puchatka zjadłem przygotowany rano posiłek (dwie kanapki), popiłem herbatą, chwilę się zagrzałem i z nostalgią wspominałem dawne schronisko w którym miałem okazję spędzić klimatyczną noc. Poniżej zdjęcia starej Chatki Puchatka z 2015 roku:
Prawda, że zupełnie inny klimat tego miejsca?
Z Chatki Puchatka zszedłem w ciągu niecałej godzinki na parking w Brzegach Górnych. Szlak ostro schodzi w dół. Na odcinku około 3 km traci się 450 metrów wysokości. Ścieżka jest kamienista i stroma, trzeba bardzo uważać szczególnie podczas opadów. A taką właśnie miałem przecież pogodę tego i poprzednich dni.
W budce biletowej w Brzegach Górnych przystawiłem pieczątkę w książeczce GOT i po chwili odpoczynku ruszyłem na Połoninę Caryńską.
Na początku szlaku po lewej stronie znajduje się cmentarz nieistniejącej już wsi Berehy Górne.
Brzegi Górne do 1968 roku zwane Berehami Górnymi, były niegdyś ludną wsią. W 1921 roku mieszkało tu ponad 520 osób. Obecnie jedyną po niej pozostałością jest cmentarz greckokatolicki na stokach Połoniny Caryńskiej. W latach 1960-62 nagrobków użyto do budowy obwodnicy bieszczadzkiej, ocalało jedynie jedenaście, dzięki interwencji potomków pochowanych.
Szlak na Połoninę był początkowo dość przyjemny, lekko nachylony pod górę wśród lasu. Z czasem ścieżka wznosiła się coraz wyżej. Wkrótce uciąłem sobie pogawędkę z parą miłych ludzi którzy szło szlakiem GSB w stronę Ustronia w szczytnym charytatywnym celu dla chorego Remka.
Po kilku minutach, mniej więcej na wysokości 1150 metrów odcięło mi prąd. Poczułem się jakby mi ktoś odciął zasilanie od agregatu do którego byłem podłączony w czasie wędrówki.
„Oho – myślę sobie – niedobrze, bo przecież czeka mnie jeszcze ponad 100 metrów podejścia do góry”. Chwila odpoczynku, kanapka plus dwa batony i energia powoli wróciła. Był to dla mnie zdecydowanie najtrudniejszy jak dotąd moment na szlaku. To było właśnie to co ja zwykle w górach określam mianem „walki z własnymi słabościami”. Idąc na tak długi szlak spodziewałem się że takich momentów będzie przynajmniej kilka. A jak się okazuje póki co tej walki nie było za wiele. Dopiero tu w Bieszczadach.
Po wejściu na Połoninę Caryńską miałem deja vu z Wetlińskiej. Tak samo wiało, tak samo mgła była dookoła. Żadnych widoków jedynie kilka metrów szlaku przed sobą. A jak czytałem w przewodniku GSB z Caryńskiej doskonale widać gniazdo Tarnicy, masyw Połoniny Wetlińskiej, Wielką (1307 m npm) i Małą Rawkę (1272 m npm). Niestety, tym razem nic nie było widać oprócz gęstej mgły.
Czmychnąłem z góry czym prędzej bo wędrówka przy szalejącej wichurze do przyjemnych nie należy.
Im niżej tym mniej wiało ale za to zaczęło znowu padać. W przydrożnej wiacie założyłem poncho i już bez żadnych problemów dotarłem do Ustrzyk Górnych.
Zaczynając wędrówkę Głównym Szlakiem Beskidzkim marzyłem żeby tu dotrzeć. Dziś to marzenie się spełniło. A jutro może spełnić się w całości jeśli uda mi się dotrzeć do kropki wyznaczającej początek/koniec GSB. Cel jest tak blisko, na wyciągnięcie ręki, że aż nie mogę w to uwierzyć. To już jutro…
Trzymam kciuki za tą pogodę
Dziś fatalna była. Wkrótce opiszę dzisiejszy szlak.
Na jutro podobno ma się poprawić. Zobaczymy jak będzie
Co do tego „odcięcia“ to moim zdaniem to objaw odwodnienia.
Fachowcy (niestety nie w Polsce) bardzo zwracają uwagę na prawidłowe nawadnianie się.
Ludzie pozornie świetnie przeszkoleni i z ogromnym doświadczeniem, w praktyce często piją za mało i potrafią się odwodnić. I to poważnie odwodnić.
Tak naprawdę jedyny sposób to cały czas obserwować swój organizm i pić tyle ile nasza wiedza nam podpowiada. Nawet na siłę się zmuszać.
Amerykańskie normy turystyczne mówią: 1 litr na 10 km szlaku po płaskim (temperatura umiarkowana, normalne tempo, średnio ciężki plecak czyli ok. 15 kg).
W górach: 1 litr na 2 godziny marszu (warunki jak wyżej).
Upał, szybsze tempo, silny wiatr, duży mróz, strome podejście, plecak ponad 22 kg to wszystko czynnki które zwiększają zapotrzebowanie na wodę.
Lżejszy plecak, spokojny spacer wtedy można trochę mniej pić.
I mi się te normy bardzo dobrze sprawdzają.
Da się nawodnić trochę na zapas przed wyjściem. Nawet sporym zapasem. Choć nadal poziom wielbłąda to nie będzie.
Niestety złą dietą i/lub alkoholem można się też odwodnić i wyruszyć z deficytem (dlatego alkohol w ramach przygotowań do GSB odstawiłem już kilka miesięcy temu – jedyni znani mi sportowcy którzy twierdzą, że alkohol im nie przeszkadza w dobrych wynikach to piłkarze).
Przykładowo:
Smerek-Ustrzyki to ok. 8,5 godziny. Czyli 4,25 litra wody na tym odcinku muszę wypić.
Silny wiatr na części trasy więc dodam ok. 0,5-0,75 litra. Wynik to 4,75-5,00 litra.
Przyjmując, że w miarę bezpiecznie mogę się odwodnić tracąc 1 litr wody, ale przyjmę ok. 0,75 litra. I o tyle mogę zmniejszyć ilość wypitą na szlaku. Czyli 4,00-4,25 litra.
Przed wyjściem odpowiednio się nawadniając mogę mieć ok. 1 litra nadmiaru wody w organiźmie (przez pierwsze 2 godziny więc nic pić nie będę). Czyli 3,00-3,25 litra MUSZĘ wypić na tym odcinku.
I podejmuję decyzję. Zabieram tyle czy uzupełniam wodę na szlaku? A jeśli tak to gdzie i ile na danych odcinkach muszę wody wypić/przenosić?
Jeśli założę uzupełnienie wody w Brzegach Górnych to na tym odcinku muszę wypić ok. 3 litry. Mogę to zmniejszyć o 1,75 litra (1 litr nadmiarowej i 0,75 mogę się odwodnić). Czyli zabiorę 1,25 litra. Jak na drogę mam np. kanapki, owoce to one też mają wodę. Mogę wtedy zabrać tylko 1 litr.
Ale wtedy muszę zrobić dłuższy postój w Brzegach by nawodnić sie po odwodnieniu. Minimum 1 godzinę, a optymalnie 1,5 godziny. W tym czasie wypić minimum 1 litr wody POWOLI. Wtedy z Brzegów ruszę normalnie nawodniony (bez nadmiaru bo na to potrzeba czasu ina to nie liczę). Do Ustrzyk potrzebuję wypić 1,75-2 litry. 0,75 litra mogę sie odwodnić. Muszę zabrać 1,00-1,25 litra wychodząc z Brzegów. Minus to co w jedzeniu.
Jeśli nie chcę robić tego dłuższego postoju w Brzegach to muszę na odcinek do Brzegów zabrać 2 litry wody (trochę mniej jak uwzględnię wodę np. w kanapkach, owocach).
Woda ze strumyka czy kranówka mają bardzo mało mikroelementów. A po przefiltrowaniu moim filtem praktycznie nic już nie zostaje. To też uwzgledniam. Uzupełniam mikroelementy w miarę możliwości.
Wiem, matematyka.
Tak wyliczać możesz sobie siedząc w domu przed komputerem. Jak wyjdziesz na szlak to te wszystkie wyliczenia trafi szlag. Wiele zależy od pogody, bo jak będzie upał będziesz potrzebował więcej się nawadniać jak będzie padało jak u nas przez kilka dni to wtedy mniejsze zapotrzebowanie na wodę było. Matematykę zostaw w domu, góry wszystko zweryfikują. Tam Twój organizm sam Cię będzie informował ile potrzebuje nawadniania. Zawsze trzymaj rezerwową butelczynę z wodą na czarną godzinę na wypadek gdyby nie było po drodze żadnego strumienia czy też sklepu.
Z różnych powodów jednak na GSB całe nie mogłem sobie pozwolić w tym roku.
Wybrałem się na 10 dni, w celu przetestowania sprzętu wszelakiego (na przyszłoroczny szlak niebieski Rzeszów-Grybów który mnie trochę bardziej ciągnie niż GSB).
Od Krynicy do Wołosatego miałem plan przejść.
Spędziłem 7,5 dnia na szlaku. Dotarłem do Smerek. Zrobiłem 200 km szlakiem, jednak GPS pokazał 230 km pokonane w 60,5 godziny marszu i 8500 m przewyższeń. Co możliwe bo trochę ze szlaku schodziłem w bok (np. do bazy namiotowej Rabe gdzie sprowadzałem jedną turystkę czyli +5 km, czy do sklepów obok szlaku). Pogoda zaczęła tak szaleć, że sobie odpuściłem dalszą drogę. Zwłaszcza, że przez ostatnie 3 dni prognozy się zupełnie nie sprawdzały.
Plecak ważył chwilami 32 kg. W tym do 7 kg płynów (dużo piłem, dokładnie mi się wyliczenia sprawdzały), 4 kg jedzenia (1 kg został). Sam plecak typu militarnego (też to był dla niego test, chociaż w góry go zabierać nie będę) po doposażeniu w dodatkowe kieszenie ważył 4 kg.
Samego sprzętu było więc 17 kg. Namiot, dodatkowa podłoga do namiotu, śpiwór, wkładka do śpiwora, gruba karimata, kijki, statyw do aparatu i aparat, bivi, tarp, zapas linek i szpilek, solidne i ciężkie poncho, panel słoneczny, powerbank, kuchenka gazowa i trochę naczyń. Nawet składana miska do mycia nóg czy robienia prania. Drugie buty. W sumie to wszystko ważyło jakieś 12 kg.
Pozostałe 5 kg to typowe ubrania turystyczne, kosmetyczka, apteczka, telefon, gps i takie tam. Typowy zestaw co się zabiera w góry.
Zaskoczyła mnie moja kondycja. Bo jakichkolwiek problemów z takim ciężarem nie miałem. I specjalnie od ludzi idących na lekko nie odstawałem tempem. Większość z nich wyglądała na nieprzygotowanych kondycyjnie.
Na treningach, na nizinach w nocy w namiocie spać nie mogłem z powodu bólu mięśni.
A tutaj zupełny brak bólu mięśni, nóg, stóp, kręgosłupa. Pełne zaskoczenie.
Ale to pewnie zasługa bardzo aktywnego trybu życia przez ostatnie 10 lat.
Od miesięcy nie piłem też alkoholu. Kiedyś moi znajomi lekkoatleci z Kadry Polski wytłumaczyli mi jak to dewastuje organizm i wpływa na obniżenie wydajności organizmu (jedno piwo to 2 tygodnie treningu w plecy).
Spotkani rówieśnicy, (70% osób na szlaku, w bazach też mówili że to typowi turyści obecnie, to roczniki 70’-75’) nie bardzo wierzyli w to ile mam lat (ok.50-tki). Wszystkich poza staruszkami szokowała masa plecaka (nie dało się ukryć jej przy zakładaniu). Starsze osoby takie 70+ za to nie robiły z tego sensacji. My z takimi ciężkimi plecakami przecież kiedyś też chodziliśmy po górach tygodniami!
Wyposażyłem się w cały zestaw do ochrony stóp. Maści, plastry. Zupełnie niepotrzebnie.
Nic się nie działo, a 5-7 godzin w mokrych butach kilka razy było. Nawet tego nie dotknąłem.
Buty bardzo przebierałem. W efekcie miałem trochę za miękkie ale z tak dużym obciążeniem i tak każdy krok robiłem ostrożnie więc nie miało to znaczenia. Za to były super komfortowe.
Idąc na lekko wybrałbym jednak inne z posiadanych. Trochę sztywniejsze.
Zapasowe obuwie to były sandały turystyczne z zabudowanym przodem. Ciężkie, ale na ranną rosę czy wędrówkę w deszczu bez skarpetek idealne. Nie byłem nimi zachwycony wcześniej ale w górach okazały się fantastyczne. Zrobiłem w nich jakieś 20% trasy.
Idąc na lekko nie zabrałbym teraz kijków. Bez nich podchodzę i schodzę zdecydowanie szybciej. Nawet z tak ciężkim plecakiem jaki miałem. Miałem je bo to jednak jakaś asekuracja z dużym obciążeniem. No i trochę odciążają stawy. Na kijku stawiałem też namiot.
Spałem już o 2130, budziłem się jednak około 0230. Potem tylko leżałem do rana. 5 godzin snu mi w zupełności wystarcza. Sądziłem że zmęczenie jakoś na to wpłynie. Jednak nie. Nic się nie zmieniło poza godzinami spania (normalnie śpię 2330-0430).
Noclegi w terenie to bajka, przepiękne widoki czasem. Jednak spory kłopot by dosuszyć odzież. Konieczny dodatkowy komplet.
Karimata pozornie gruba poza przypadkami spania na trawie, w połączeniu z cienkim śpiworem nie dawała komfortu. Choć izolowała od gruntu doskonale. Zabrałbym teraz na lato materac nadmuchiwany. Mniejszy, cięższy, delikatniejszy ale komfortowy. Wiosną/jesienią samopompę.
Ewentualnie hamak i tarp na lato (wtedy materac nie potrzebny).
Brakowało mi spodni przeciwdeszczowych których nie zabrałem ale bardzo by się przydały.
Poncho było OK, ale tylko w lesie. Na odsłoniętym terenie trzeba mieć kurtkę przeciwdeszczową.
Nie sprawdziły się niektóre skarpetki. Z 6 par, 5 modeli, tylko 2 pary najdroższe naprawdę momentalnie wysychały choć były najgrubsze. A grzały nawet mokre ( te co się nie sprawdziły też trzymały ciepło mokre muszę przyznać).
Nie sprawdziła się droga koszulka którą zabrałem w celach testowych. Pozostałe dwie sprawdzone momentalnie schły, a ta bardzo powoli. Tu odwrotnie. Najtańsze (i sprawdzone przez lata) koszulki okazały się najlepsze.
Bardzo sprawdził się namiot z Amazona za 170 zł (1500 gram, da się 100 odchudzić jeszcze). W celu testu poświęciłem się i rozbiłem się na wichurze, w deszczu na Jaśle (dużym). Po 3 godzinnej wieczornej wspinaczce w dużej ulewie z Cisnej na Jasło. (pewnie gdybym wiedział, że zejście do Smerek jest aż tak proste to nie nocowałbym tam). Wiało całą noc ok. 60-80 km/h i padało ciągle. Namiot przetrwał. Nie odleciał tropik. Choć na wszelki wypadek śpiwór włożyłem do bivi – nad ranem było ok. +8 i zupełnie biało. Zero widoków. Szczyt w chmurach. Cieszyłem się że mam rękawiczki. Przy okazji sprawdziłem bivi. Faktycznie oddycha w takich warunkach w 100% wilgotności.
W tym roku pojawiło się pełno wszelakich misek składanych turystycznych. Miałem taką najtańszą z Lidla i nie najlżejszą (230 gram, 10 litrów pojemności). Rewelacja. W 0,7 litra wody mogłem umyć przed snem obie nogi do kolan. Przynieść w niej wody ze strumienia i zrobić pranie. Umyć się w niej. Zamienię teraz na jakąś ultralekką. Aha, pod miskę podkładałem takie siedzisko piankowe by jej na skałach nie przebić.
Zupełnie nawalały prognozy pogody. 2 godziny deszczu zmieniało się w 15 godzinny ciągły opad. 3 godzinny deszcz i pochmurny dzień w piękny słoneczny dzień bez chmurki.
Dzień bezchmurny (wieczorem), rano okazywał się pochmurny i bardzo deszczowy.
Codziennie spotykałem ok. 5 osób idących w kierunku przeciwnym. Mniej więcej tyle samo szło w tym kierunku co ja. Mnóstwo spacerowiczów, całe rodziny i rowerzystów.
Z tego co wiem od spotykanych osób latem duże problemy z noclegami mieli. Kilku zazdrościło mi namiotu. Jedna z osób kilka razy musiała po nocy iść do następnej wioski bo tylko tam był nocleg. Wiem bo kilka razy obok mnie w nocy przechodziła. Póżniej poznałem przyczynę jego nocnych wycieczek.
Zachwycił mnie cmentarz na Rotundzie. Zarośnięty trawą i kwitnącymi kwiatami wyglądał wspaniale. Podobnie kwitnące łąki po pierś na Łysej Górze. Lato więc szlak miejscami strasznie zarośnięty. Wszelkie błotka, nawet w deszczu dość łatwe do pokonania bo wszędzie wydeptane wygodne obejścia. Nawet słynne błoto pod Bartnem jakoś łatwe do pokonania. Gospodarza Bartnego nie poznałem bo powiesił kartkę – przerwa do 1300. Pod bacówką byłem przed 1100. Nie czekałem. Byli tam jego znajomi. Dzwonili na telefon. Nie wyszedł do nich choć jego samochód był. Na drugi dzień ich spotkałem. Okazuje się że po kilku telefonach niechętnie o 1200 im otworzył. I się piwka napili.
Beskid Niski okropnie mnie rozczarował poza tym widokowo. Także wieloma kilometrami asfaltu przez bardzo bogate miejscowości.
Szlak czerwony w Beskidzie Niskim bardzo zniszczony przez popularną tam turystykę konną. To bardzo drogi sport. Więc i bardzo dochodowy. Piechur się nie liczy.
Jeśli chodzi o odludne góry to do niektórych części Sudetów Niski się nawet nie umywa. Tam na niektórych szlakach byłem pewnie jednym z kilku turystów rocznie. Albo nawet jedynym. Technicznie szlaki też znacznie łatwiejsze niż w Sudetach. Błotko w Sudetach czasem dosłownie po kolana. W wielu miejscach o zejściu ze szlaku nawet nie ma mowy taka dzicz. Poziom trudności tego odcinka GSB uważam za bardzo niski.
Bieszczady zdecydowanie ładniejsze. Nawet lasy które w Niskim są beznadziejne w Bieszczadach mają już swój urok.
Od kilku spotkanych osób (biegaczy) wiem, że czerwony po Niskim jest poprowadzony beznadziejnie. Bo tuż obok są bardzo atrakcyjne widokowo drogi po których często biegają dla przepięknych widoków.
Przeprowadziłem też jedną akcję ratunkową. Kobieta zupełnie przemokła, zagubiła się i zastał ją wieczór w górach daleko od samochodu. Doprowadziłem ją do drogi gdzie mogła złapać stopa i sprowadzałem drogą do bazy namiotowej Rabe. Gdzie mogła się osuszyć, zagrzać, najeść i przenocować (cały czas lało). 200 metrów od bazy na tej bocznej drodze udało się jej złapać stopa. Ja już zostałem na noc w Rabe. A tak byłbym te 10-12 km dalej. No ale co zrobić, prosiła by jej towarzyszyć.
Dzięki namiotowi wyszło mnie to jakoś śmiesznie tanio. Z jednym (drogim) noclegiem w Smerek, dojazdami i jedzeniem 700 zł za prawie 9 dni. (7,5 dnia na szlaku, 1 dzień dojazdów, 1 dzień w Smerek)
Wyliczenia pokazują, że idąc cały GSB tak jak planowałem z obciążeniem 12-13 kg czas 12-13 dni jest bez problemu w moim zasięgu.
Pod koniec lata albo wczesną jesienią (bo wtedy najładniej) wracam do Smerek. Mam z stamtąd jak się okazuje doskonały, szybki i tani dojazd do domu przez Sanok.
Na 3 dni, ale tym razem na bardzo lekko (3-4 kg+woda) robię trasę: Smerek-Ustrzyki Górne (nocleg), Ustrzyki Górne-Wołosate-Ustrzyki Górne (nocleg).
Ostatniego dnia niebieskim Ustrzyki Górne-Okrąglik-Smerek (tu nocleg albo ostatnim
autobusem o 1900 do Sanoka gdzie mam kolejny autobus do domu).
Przyszły rok to na pewno Rzeszów-Grybów (14-15 dni) w maju/czerwcu (brak krzaków, najłatwiejszy do przejścia) i najprawdopodobniej Ustroń-Wołosate (12-14 dni) na początku sierpnia.
Nareszcie na zdjęciach prawdziwe góry (tzn. takie ze skałami). No i nareszcie koniec wędrówki. Chyba że masz ochotę iść dalej, na Ukrainie też są góry 🙂
Są są ale na razie wystarczy. Trzeba odpocząć i trochę pomieszkać w domu.
Mnie kiedyś na ski-tourach tak odcięło. Nie mogłem zrobić ani kroku. Raczej nie było to odwodnienie. Zjadłem batonika i po chwili nieco energii wróciło. Na tyle że doczłapałem brakujące kilkaset metrów.
Dokładnie, w moim przypadku nie było to odwodnienie bo na całym szlaku starałem się nawadniać wodą z elektrolitami. Zabrakło energii, zjadłem trochę i siły wróciły po kilku minutach.
A ja elektrolity (te rozpuszczalne w tabletkach) odstawiłem po 2 dniu. Po każdym napiciu się źle się czułem. Przeszedłem na 100% sok pomarańczowy którego piłem 1 lub 2 litry dziennie oraz na zimną herbatę miętową której piłem 1 litr dziennie.
Zapewne dlatego pomimo chodzenia w ciągu ostatnich 3 dni godzinami z mokrymi nogami, mocno przewiany (poncho) nawet kataru nie złapałem.
W każdym sklepie zwracałem uwagę na jedzenie. Ser żółty, parówki (bo z kiełbasą na zimno mam różne wspomnienia) i mleko.
Tak by było dużo białka w pokarmie. Niezbędnego mięśniom.
150 gram sera, 220 gram parówek, bułka i 1 litr mleka dostarczał każdorazowo 100+ gram białka. I ponad 1500 kcal.
Na przekąski zabrałem orzechy. Z tego co widziałem sporo osób tych z najmniejszymi plecaczkami (nawet 20 litrów ktoś miał) też miało orzechy.
Zjadałem ok. 3500-4000 kcal dziennie. Schudłem w 7 dni 3 kg (ok. 21-22 tys. kcal). Zapotrzebowanie na energię wynosiło więc ok. 6,5-7 tys kcal.
Z plecakiem 14 kg oceniałem je na 5,5 tys. Plecak jednak miał zazwyczaj 26-28 kg, chwilami do 32 kg.